Moja historia
Korpusy moich gitar projektuję tak jak mnie uczył majster – na bazie ósemek. Czego nie znoszę w kształtach korpusów gitarowych, to wszelkich linii prostych. Irracjonalnie mnie denerwują. Nie rozumiem, dlaczego do tej pory projektuje się gitary z przeprostowaniami jak nie przy obu pieńkach to przynajmniej przy jednym z dwóch.
To chyba kwestia tradycji. Tylko tak można to tłumaczyć. A jeśli jestem przy tradycji – ciekawi mnie co by było, gdyby Martin w swoich skądinąd wspaniałych przecież gitarach, zmienił kształt swoich okropnych, ciosanych jakby na pniu główek? Ilu tradycjonalistów wszczęłoby bunt przeciw profanacji kanonu i tradycji. Tego pewnie nie dożyję. I dobrze. Każdemu wedle potrzeb. Moje główki są inne. Zadziorne. Mają łagodne łuczki ale oprócz nich dwa zadziory, które w każdej główce wychodzą mi nieco inaczej. Lubię je. Do główki dokomponowałem zakończenie podstrunnicy, które nawiązuje do reszty zadziorów i łuczków stanowiąc całość. To daje mi gwarancję spójności kompozycji od strony plastycznej. I spokój. Bez spokoju nie ma pracy, która dzięki niemu kojarzy mi się z darem adekwatności miejsca, czasu i siły sprawczej kolejnych etapów powstawania instrumentu.
Może przesadzam z tym słowotokiem, ale jak inaczej w niebanalny sposób ograć zdanie – „bardziej niż lubię to, co robię?” Może właśnie tak. O ile szczęśliwsze byłoby trwanie w istnieniu na Ziemi, gdyby każdy z nas mógłby spełniać się robiąc swoje adekwatnie do predyspozycji, wiedzy i pasji. Bezkres możliwości. Piękna utopia. W moich strunociągach też nie ma przypadku. Ich dolny łuczek zawsze jest odwzorowaniem dolnej linii kształtu korpusu instrumentu. Dlatego tak harmonijnie się wklejają w każdy model mojej gitary. Główkę, podstrunnicę i strunociąg traktuję jak komplet, który powinien być zrobiony z tego samego rodzaju drewna. Zwykle jest to heban albo palisander. Bez szaleństw.
Buduję gitary niespiesznie.
„Czasem spoglądam na prace moich kolegów lutników i zazdroszczę im, że mogą spędzać czas w swoich pracowniach i robić to co ja – piękne rzeczy. Życzę sobie, żebyś i Ty znalazł taką swoją przystań służącą do robienia cudów. Zwłaszcza tych w nas. Jeśli moja praca Ci w tym pomoże, stanie się kolejny.”
O mnie
[…] Buduję gitary niespiesznie. Najpierw w miejscu za powiekami, bo tam jest bezkres możliwości. Idea, którą kiedyś było zbudowanie pierwszej, przerodziła się niepostrzeżenie w dążenie do pasji we wszystkich kolejnych. Buduję gitary niespiesznie. Zatrzymuję przez to własne myśli. Jak inni wiersze czy piosenki. Obrazy przychodzą do mnie jak z mgły, mleczno-szare kreacje wyobraźni. Powoli dobieram materiały. Raczej tradycyjnie – świerk, cedr, palisander, jawor, mahoń, heban – bez szaleństw. A, i jeszcze to srebro. Kiedyś robiłem biżuterię. Kiedyś, w poprzednim życiu, ze srebrem spędzałem większość swojego czasu. No i bursztyn i ta cała reszta. Teraz z pomocą zaprzyjaźnionych pracowni jubilerskich komponuję stare życie z nowym. Drewno z metalem, drewno z kamieniem, drewno z bursztynem. Nowy rozdział. Bezkres możliwości […]
Sergiusz Stańczuk to ja. […] Mam kilka wad. Jedną z nich jest to, że nie cierpię sprzątać. Mam to po moim majstrze kochanym. Nauczyłem się poruszać pomiędzy porzuconymi sprzętami, powyjmowanymi strugami, klejami, dłutami i tym wszystkim, czego nie miałem kiedy pochować. Umiem lawirować między tym wszystkim i ufam, że sprzątaczka, którą mam w sobie (i której nie płacę), kiedyś ogarnie mi przestrzeń. Pomimo wszędobylskiego nieładu, wiem gdzie co jest i nie tracę czasu na szukanie potrzebnych mi narzędzi, bo prawie wszystkie mam prawie zawsze pod ręką. Bezkres możliwości.
Nie lubię również ostrzyć narzędzi.. Przed przystąpieniem do pracy nad kolejnym instrumentem, zawsze wyznaczam sobie cały dzień na tę czynność. Robię to tylko dlatego, bo nigdy się nie da przecenić pracy ostrym narzędziem. Wtedy praca jest przyjemnością a obrabiany materiał poddaje się bez walki. Żeby dożyć do tej przyjemności, muszę przetrwać taki dzień. Dzień ostrzenia narzędzi, kalibrowania i czyszczenia maszyn (choć mam ich niewiele). Kiedyś, na urodziny od mojego majstra (z moim majstrem mieszkaliśmy pod jednym dachem kilkanaście lat) dostałem nóż. Własnoręcznie zrobiony ręką mistrza, oprawiony w egzotyczne drewno. Mam go do dziś. Przypominam sobie chwilę, w której go dostałem właśnie przy okazji jego ostrzenia. Wtedy staram się myśleć o tym, co mnie łączy z przedmiotem, który w chwilach takich jak ta sprawia mi tyle nieprzyjemności. Lata później odwdzięczyłem się majstrowi podobnym nożem. Oprawiłem go w heban – czarny jak noc – na pamiątkę tych przesiedzianych wspólnie w pracowni. Wykroiłem go z tego samego kawałka stali. Bo oprócz instrumentów, lubię też robić noże. Bezkres możliwości.
Tworzyć przyszłość to marzenie dziecka. I moje. Jedni łowią ryby, szukają szczęścia w kasynach, ufają linkom wyskakując z samolotów, ślizgają się po lodzie, a ja zamykam się z psem w pracowni by tworzyć przyszłość innych ludzi. I swoją. Każdy instrument to nowe inspiracje. Dla mnie – moje, dla Ciebie – Twoje. Bezkres możliwości.
Czasem spoglądam na prace moich kolegów lutników i zazdroszczę im, że mogą spędzać czas w swoich pracowniach i robić to co ja – piękne rzeczy. Życzę sobie, żebyś i Ty znalazł taką swoją przystań służącą do robienia cudów. Zwłaszcza tych w nas. Jeśli moja praca Ci w tym pomoże, stanie się kolejny […]
(fragm. Słowotok-u)